Choć w trzeci film Judda Apatowa wpompowano ogromne środki (przeszło 80 milionów dolarów) i zapowiadano go jako oscarowego czarnego konia, amerykański widz wypuścił drugim uchem marketingową
Choć w trzeci film Judda Apatowa wpompowano ogromne środki (przeszło 80 milionów dolarów) i zapowiadano go jako oscarowego czarnego konia, amerykański widz wypuścił drugim uchem marketingową retorykę. Po raz kolejny okazało się, że komedie o śmierci to równie skuteczny wabik na masową publiczność co argentyńskie dramaty o trwaniu i przemijaniu. Adam Sandler nie potwierdził klasy aktora dramatycznego (sygnalizowanej w "Lewym sercowym" i "Zabić wspomnienia"), nie zadziałał midasowy dotyk Apatowa. Teraz, gdy film pojawia się w Polsce na DVD, można ów kłopotliwy kontekst recepcji w USA odrzucić. I wiecie co? "Funny People" to jeden z najlepszych obrazów mijającego roku. Wbrew obiegowym opiniom, całkiem funny.
Życie George'a (Sandler), zblazowanej gwiazdy estradowej komedii, to żart z ponurą puentą. Po wieloletnich sukcesach na scenie, występach w hollywoodzkich produkcjach i żniwach z lukratywnych, reklamowych kontraktów, los zsyła na niego śmiertelną chorobę. Nie pomogą głupie miny, furgonetki pieniędzy, przygodne romanse. Sfrustrowany i zniszczony George otacza mecenatem początkującego komika, Irę Wrighta (Rogen). Ich znajomość przypomina z początku zapasy sadysty z masochistą. Wkrótce jednak zawiązują nić porozumienia, a w końcu rodzi się trudna, odmierzana kolejnymi próbami charakteru, przyjaźń.
"Funny People" to film o walce, pojęcie "konfliktu" wydaje się jego fabularnym rdzeniem. Za parawanem słodko-gorzkiej narracji o widmie śmierci, egzekwującym celebrację życia, ścierają się racje, postawy, światopoglądy. George walczy z Irą, mentor z uczniem, cynizm z idealizmem, Sandler z Rogenem. Starcie obejmuje odmienne poetyki komizmu, skrajne wizje estradowej sztuki, a zwłaszcza kontrastowe wyobrażenia o rodzinie, przyjaźni, miłości. Psychologiczne subtelności Apatow uzyskuje dzięki żelaznej, reżyserskiej dyscyplinie. Wie, jak poskromić nadekspresyjnego Sandlera i wycisnąć siódme poty z Rogena. Drugi plan wysadza klejnocikami – Eric Bana wraca do swoich doświadczeń z australijskich scen, Jason Schwartzman jak nikt potrafi zagrać pretensje niespełnionego artysty, a fantastyczny Jonah Hill staje się powoli królem drugiego planu (komputerowo odmłodzić i Eric Cartman z "South Parku" jak żywy!)
Wchodząc z kamerą do świata stand-up comedians, Apatow śledzi, jak "poczucie humoru" z abstrakcyjnej, niemierzalnej wartości, staje się utylitarnym towarem, włączonym w procesy kulturotwórcze. Jego bohaterowie są naprawdę zabawni dopiero wtedy, gdy gasną światła, a publiczność rozchodzi się do domów. Ich słowotok przestaje być poddany rygorowi konwencji i określonego sposobu prezentacji. I choć tytuł, w kontekście minorowego nastroju, otulającego wątek przewodni, może wydawać się ironiczny, zapewniam, że jest odwrotnie.
Na płycie rewia gagów z planu i komentarz tercetu Apatow-Sandler-Rogen. Raczej skromny dodatek do 146-minutowej projekcji.
Dziennikarz filmowy, redaktor naczelny portalu Filmweb.pl. Absolwent filmoznawstwa UAM, zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008), laureat dwóch nagród Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej... przejdź do profilu